Wednesday 30 June 2010

On the road

Dawno nie bylo o pracy (och, bo nie warto zasmiecac bloga glupotami :P), ale poniewaz pisalam juz kiedys o jednym z kolegow pracowych, to historie dokoncze. Bo ma ona koniec dosyc spektakularny.
A pisalam o naszym "dziwaku" pracowym o fikcyjnym imieniu: Jurek.
Otoz Jerzy spedzil dzisiaj ostatni dzien w pracy. Po 15tu latach pracy w tej firmie stwierdzil, ze "zle wplywa na jego zdrowie". Hm, a na czyje dobrze wplywa? Bo na pewno nie moje.
Ale nie kazdy moze sobie pozwolic na luksus zlozenia wypowiedzenia w takiej sytuacji. A Jurek mogl, gdyz udalo mu sie sprzedac dom, w ktorym mieszkal do momentu, kiedy zona stwierdzila, ze jednak nie chce z nim spedzic calego zycia. Za pieniadze (a raczej ich polowe) nie kupil nowej nieruchomosci, a zdecydowal, ze zwolni sie z pracy i bedzie podrozowal. Do emerytury, tzn przez osiem lat, planuje jezdzic po Europie i mieszkac w swojej przyczepie kampingowej. Wyjazd do Polski planuje w przyszlym roku latem i chce tam spedzic pol roku.
I sama nie wiem.
Z jednej strony zazdroszcze mozliwosci beztroskiego podrozowania i wolnosci od zobowiazan finansowych.
A z drugiej strony 8 albo i wiecej lat w przyczepie? No nie wiem, jeszcze przemysle sprawe.

3 comments:

Anonymous said...

no coz, jedno sie wykorzeniaja, inni, jak ty zapuszczaja korzonki. Te bazyliowe i pomidorowe na przyklad:)
Asic

Unknown said...

Cóż poniekąd go rozumiem. Sama rozważam podobną opcję, ale z namiotem, bo nie mam auta.

Marta said...

ja jestem swiezo po 4 dniach kampingu i wiem jedno- bylo fajnie spac we wlasnym lozku...ale z drugiej strony takie beztroskie zycie musi byc piekne!