Sunday 27 September 2009

Lekcja na niedziele.

Nie mieszac: piwa z winem czerwonym, baileys, nalewka cytrynowa oraz zubrowka.
I to wszystko podczas jednej imprezy. Bylo bosko, tance, smiechy, dawno sie tak nie bawilam, ale dzisiaj cierpie.

Friday 25 September 2009

Przykazanie 11: Nie planowac

A tym bardziej nie cieszyc sie na te plany jak glupi do sera.
Bo mialam piekny plan, ze wybiore sie dzisiaj wieczorem na Millenium, graja juz bodajze od 3 tygodni, a ja siedzialam i nogami przebieralam i poganialam chlopa, coby szybciej czytal, bo umowilismy sie, ze jak przeczyta to pojdziemy na film.
I co, i pstro, na dzisiaj miejsca tylko w trzecim rzedzie albo blizej.
Co toto nie, nie mam zamiaru spedzic 152 minut z lepetyna zadarta do gory.
Ech.
************************
Hop siup, zmiana tematu.
Kiedys napisalam tekst o kulturze pracy w Holandii. To bylo kiedys, tekst byl lekki, latwy i przyjemny, ale dzisiaj juz chyba nie potrafilabym w ten sposob napisac na taki temat.
Bo dzisiaj mysle sobie, ze o tutejszej kulturze pracy na pewno moge powiedziec trzy rzeczy:
- jest to kultura spychania (obowiazkow na innych ludzi),
- przedszkola, przy byle konflikcie lecimy na skarge do pani, w tym przypadku do przelozonego, zamiast dac sobie po razie i zyc dalej,
- przyswieca nam haslo: klient to wrzod na dooopie, ignorujmy jego maile oraz telefony.
Mialam wczoraj bardzo nieprzyjemna sytuacje. Od dawna wlasciwie nie trawie podejscia moich kolegow z magazynu, gdyz sa to lenie patentowane, ktore z kazdej mojej prosby robia mega problem i dyskutuja godzinami, zamiast zrobic to, o co ich prosze. Trzy miesiace temu poprosilam ich o cos, odpisali mi, ze nie maja czasu, w zeszlym tygodniu ponowilam i NIC. Szef po powrocie z urlopu zapytal mnie o te sprawe, powiedzialam zgodnie z prawda, ze nie moge sie doprosic o to, a moje maile sa ignorowane. Pogadal z nimi, nastepnego dnia przyslali mi to, co chcialam, z kopia do szefa i na koncu uwaga: I prosze do nas wiecej nie dzwonic w tej sprawie.
Ojojoj, zagotowalo sie we mnie, nie ze mna takie numery. Odpowiedzialam podczepiajac moje maile sprzed trzech miesiecy i z zeszlego tygodnia, napisalam, ze dziekuje i mam nadzieje, ze w przyszlosci spelnianie moich prosb bedzie im zajmowac mniej czasu. Oczywiscie z kopia do szefa.
Na co przyszla odpowiedz, w ktorej moj kolega uzyl niepodpartego niczym argumentu jakobym rowniez ignorowala ich prosby, podpierajac sie konkretnym przykladem, ktory tak naprawde niczego nie dowodzil. I w tym momencie powinnam byc ponadto i juz wiecej nie odpowiadac. Ale przeciez nie bylabym soba. Znalazlam dokumentacje potwierdzajaca, ze kolega podajac ten przyklad bredzi jak potluczony oraz klamie jak z nut, zeskanowalam, podczepilam do maila i na koniec napisalam, ze te dyskusje uwazam za zamknieta i nie bede sie znizac do jego poziomu, poniewaz w taki sposob nie powinno sie komunikowac ze wspolpracownikami.
I co zrobil ten los? Myslalam, ze na tym poprzestanie, ale gdzie tam.
Napisal jedno krotkie zdanie do szefa, z kopia do mnie:
"Chce o tym porozmawiac!". Ha ha ha.
Szef przeczytal, machnal reka i rzecze do mnie: " o czym tu gadac, masz racje"
Po czym odpisal losiowi: "Nie wiem o czym chcesz ze mna rozmawiac, jak macie jakis konflikt to pogadajcie o tym miedzy soba"
I tyle. A dzisiaj zimna wojna. O wczorajszej wymianie zdan ani slowa. Ale mialam pilna wysylke i predziutko jeszcze dzisiaj od reki mi ja zapakowali i wyslali, wiec moze cos ta korespondencja jednak dala.
Boze, no nie wiem, jakas asertywna sie robie na stare lata.

Wednesday 23 September 2009

Druk druk druk czyli nie mam czasu w tylek sie podrapac.....

....Czyli sezon wieczornych kursow hobbystycznych uwazam za rozpoczety.
Wczoraj foto dzisiaj jazz.
Pieknie bylo. Wczoraj pierwsze zajecia z nowym nauczycielem, boskim. Swietne podejscie, podoba mi sie, ze facet sie z nami nie "szczypie" jak kobieta na kursie poczatkujacym. Jak ktos chrzani glupoty to mu sie dostanie. Jak pokaze kiepskie zdjecie to moze liczyc na krytyke, konstruktywna oczywiscie.
I te wstawki i rady bazowane na wlasnym doswiadczeniu. Niby oczywiste, ale nie kazdy zdaje sobie z tego sprawe. Wysluchal wszystkich i na podstawie naszych wypowiedzi ulozy program kursu. Mam nadzieje, ze przelamie sie w koncu i wyjde z aparatem do ludzi.
A jazz, no coz. Pieknie jest znowu poczuc bol kazdego miesnia po ponadgodzinnych skokach, cwiczeniach rozciagajacych oraz tarzaniu sie po podlodze. To lubie!

Monday 21 September 2009

Poweekendowo

Poweekendowo naszly mnie takie refleksje odnosnie internetu. Pomijajac net jako nieprzebrane zrodlo wiedzy wszelakiej oraz miejsce pelne swirow, dzieki temu wynalazkowi poznalam calkiem sporo fajnych osob. O ironio, garstka ludzi, ktorzy komentuja tego bloga to osoby poznane wlasnie przez internet, z niektorymi nawet nie spotkalam sie osobiscie. Mimo, ze linka do bloga wyslalam rowniez wielu osobom, ktore znam od dawna w tzw. realu i wydawaloby sie, ze to wlasnie te osoby beda zainteresowane tym, co sie u mnie dzieje. Nic bardziej mylnego :)
A do czego wlasciwie zmierzam. Do podziekowania tym, ktorzy tu zagladaja, po prostu.
Dzisiaj troche zwierzyny, krajobrazu oraz urwanych konczyn.













Thursday 17 September 2009

Bo mi sie nalezy....

Jedna z naszych wad narodowych, ktorych chronicznie nie trawie jest tzw, postawa roszczeniowa. Nie wiem skad sie toto bierze i skad ludziom przychodzi do glowy, ze im sie to czy tamto nalezy, bo tak. Przy czym slowa i wyrazenia takie jak „prosze”, „czy moglbys”, „jesli nie sprawi Ci to klopotu”, sa nam kompletnie obce.
O „dziekuje juz nawet nie wspominam”. Zalatw mi to czy tamto, bo przeciez sie znamy, a ty masz mozliwosci. Babcia ma zajac sie full time wnuczkami, bo od tego wszak jest, a kuzynka zamieszkala za granica ma znalezc prace. Bo jak nie to ja wykluczymy z klanu.
Przyklady z wlasnego zycia moglabym mnozyc, ale przytocze tu dwa najswiezsze.

Jakis czas temu nawiazalam przez pewien portal spolecznosciowy (na ktorym NB nie mam juz profilu) kontakt z dawna znajoma, z ktora nie mialam nic wspolnego przez dziesiec lat, poznalysmy sie w Holandii, ale ona wrocila d Polski, ja zostalam.
Pare krotkich rozmow przez gg o tym co porabialysmy przez ostatnia dekade i o tym, jak nam sie w zyciu ulozylo.
I po tych kilku rozmowach namolne ataki na maila i gg. Czy nie ZALATWILABYM jej i jej kuzynowi pracy. No wiecie, takiej sezonowej, w jakiejs szklarni. No bo przeciez ja mam tu dookola same szklarnie, ktorych wlasciciele tylko do mnie dobijaja sie drzwiami i oknami w poszukiwaniu polskich pracownikow.
Odpowiedzialam, ze jak bede widziala jakies ogloszenie w lokalnych gazetach to dam jej znac. Minely dwa dni, znowu wiadomosci na gg, czy bym nie przetlumaczyla CV na niderlandzki jej, kuzynowi i dziewczynie kuzyna. Odpowiedzialam, ze nie mam teraz czasu, ale mam we Wroclawiu dwie znajome tlumaczki i moge jej dac namiary.
Cisza. Od tamtej pory nic.
Drugi przypadek. Skontaktowali sie ze mna znajomi, z ktorymi rowniez od lat nie mam kontaktu, moja byla sasiadka z malzonkiem, ktorzy pracuja w tej chwili sezonowo za miedza. Ze moze bysmy sie spotkali. Wymiana smsow i padlo na najblizszy weekend, bo wszystkim najlepiej ten termin pasowal. Moga przyjechac w sobote wieczorem i zaproponowalam im nocleg i zostanie do niedzieli. Ostatni sms potwierdzajacy brzmial mniej wiecej tak :”ok, to do soboty i szukaj mi roweru uzywanego damki”
I moja odpowiedz: fajnie, ze sie zobaczymy, ale sorry ja nie mam czasu latac po sklepach i szukac wam roweru. I cisza.
I wczoraj zapytalam o ktorej beda mniej wiecej. Zero odpowiedzi.
Obrazili sie? Nie przyjada? A kij im w wiadome miejsce.

Monday 14 September 2009

Ke?

Przepraszam, czy to ja pisalam ponizsza notke?
Bo jest mi zimno drogo czytelniku a to dopiero poczatek przeciez.
Odmawiam sciagania kozakow z najwyzszej polki. Oraz cieplych kapci z nieco nizszej (poki co chodze w grubych skarpetach).
Jeszcze nie nacieszylam sie moimi nowymi pantofelkami a'la paniusia z biura (sinieja mi w nich stopy z zimna).
Mam notoryczny katar i nochal jak Rudolf.
i tylko ta herbata trzyma mnie przy zyciu (i placek ze sliwkami).

A to moze Wam opowiem o moim koledze z pracy, powiedzmy, ze na imie mu Jerzy. No wiec Jerzy jest strasznym dziwiakiem i wszyscy sie z niego nabijaja. Oprocz tego, ze jest dziwakiem, to jest bardzo inteligentnym facetem, z ktorym mozna pogadac na kazdy temat i ktory zna sie na wielu rzeczach jak malo kto z tych pozal sie boze yntelygentow. Jerzy sporo podrozuje, bierze swoja przyczepe kampingowa, laduje do niej skuter i jedzie w sina dal.
Ale nie, tak jak 80% jego rodakow na poludnie, a wrecz przeciwnie, na wschod. Jerzy to kocha, nie zraza go nic, po prostu lubi poznawac inne kultury i nie musi to oznaczac lezenia pod palemka z kolorowym drinkiem w dloni. Jerzy opowiada niesamowite historie z tych wakacji, jak np. ta pt. "jak w Czechach uciekalem tylem i zygzakiem przed gruba Cyganka, ktora chciala mi ukrasc portfel" W tym roku padlo na Polske, w lipcu wlasnie. Polske poludniowa dokladnie. Zaopatrzony w moje rozmowki holendersko-polskie, swoja niesmiertelna przyczepe i skuter, jak planowal tak zrobil. Pojechal, wrocil, wzbogacony o nowe doswiadczenia i oczarowany moja ojczyzna i z zamiarem ponownej podrozy w inne jej zakamarki w przyszlym roku. W swojej przegrodce na poczte znalazlam rozmowki oraz pudelko sliwek w czekoladzie.
Pare tygodni po powrocie Jerzy wyznal nam, ze zona go zostawia...po, bagatela, ponad 30 latach malzenstwa. Ma dosyc jego, jego dziwnych podrozy (rzadko z nim jezdzila) i chce zaczac zycie bez niego, od nowa, cokolwiek mialoby to znaczyc. Jerzy niewiele myslac zabral swoja przyczepe i pognal znowu do Polski (podczas urlopu, ktory mial zaplanowany z malzonka w slonecznej Italii).
Wrocil po dwoch tygodniach znowu caly zachwycony, tym razem m.in Lodzia i Warszawa, niestety nie udalo mu sie "zahaczyc" o Bialorus, gdyz nie mial wizy.
Ale to nastepnym razem. Jestem pewna, ze nastepnym razem zapusci sie rowniez na lubelszczyzne, a ja uprzedze rodzicow i poprosze przygotowanie walowki dla Jurka na droge oraz dla mnie oczywiscie.
I gdy tak sobie rozmawialismy podczas przerwy na lunch, troche o Polsce i np. o tym z jakimi krajami graniczny i ktos (dokladnie szef sprzedazy) wyrazil zdziwienie, ze Polska ma dostep do morze....to jeszcze bardziej docenilam naszego Jerzego.
Moralu nie ma i nie bedzie, po prostu uwazam, ze Jurkowi nalezala sie notka na moim blogu, ot co.

Wednesday 2 September 2009

Wrzesien

Dobra, nie ma co oplakiwac lata, tylko myslec pozytywnie.
Kocham wrzesien, to jest moj ulubiony miesiac w roku, wiec skupiam sie na tym, a pozniej to zobaczymy.
Wrzesien to piekne slonce i swiatlo (zdjecia, zdjecia!), kolory, jeszcze nie grube kurty, ale juz ulubiony plaszcz i kryte rajstopy do spodnicy (tak, lubie!). Wrzesien to hektolitry herbaty, wieczorem swiece oraz chlopskie jadlo na kolacje.
Wrzesien to zawsze jakies zmiany, nowe cieple swetry oraz nowe odcinki Grace Anatomy i Desperatek!
A po wrzesniu wiadomo, pazdziernik i wakacje na cieplej wyspie ;-).
A jeszcze pozniej to juz nie bedzie czasu myslec, bo bedzie zalatwianie, bieganie, planowanie coby w maju wszystko dopiete bylo na ostatni guzik.
Tymczasem kupilam suknie na TE okazje, calkiem przypadkiem.
Pojechalam do sklepu z sukniami galowo-wieczorowymi, ktory polecila mi kolezanka z pracy. Na stronie internetowej wspominali o 4000 sukienek, wiec pomyslalam, ze moze cos uda mi sie wybrac. Matko, tyle tandety w jednym miejscu nie widzialam. Wszystkie 4000 sukienek wykonane z tego samego materialu taftopodobnego, na dodatek wymietego, w zwiazku z czym wygladaly jak "psu z gardla wyjete", jak mawiala moja pani od geografii.
Wyszlam stamtad troche podlamana, polazilam po miescie i zajrzalam do Laury Ashley, bo lubie poogladac ich akcesoria, tkaniny i tapety.
W zyciu bym sie nie spodziewala, ze znajde tam suknie, ktora na dodatek podbije od razu me serce ;-).
Ale wisiala tam, przymierzylam, wysluchalam zachwytow starszych Pan i nabylam.
Zeby nie bylo tak pieknie, to dodam, ze po kilkukrotnym przymierzeniu juz w domu, obfotografowaniu ze wszystkich stron stwierdzam, ze pieknie osiagnelam efekt szafy trzydrzwiowej, alez.....mam jeszcze troche czasu, zeby zabrac sie za siebie.
Zdjecia nie zamieszcze, gdyz moj husband-to-be zastrzegl sobie, ze nie sukienki widziec przez slubem, a zaglada tu od czasu do czasu ;-).