Ostatnio u siebie zauwazam.
Jesli chodzi o starzenie sie, to nie, nie chodzi o zmarszczki czy siwe wlosy, bo te mam juz od dawna, ale banalnie, o ogrodecek ;-). W sensie domu z kawalkiem ziemi. W sensie paru drzewek owocowych, trawnika i zwierzynca. No i tu pojawia sie dylemat, bo z drugiej strony lubie miasto, lubie w sobote pojsc na piechote do centrum po to tylko, zeby napic sie kawy w ktorejs z knajp, albo zjesc sniadanie. I lubie nasze mieszkanie, jestesmy tu dopiero od 4 lat, jeszcze nie wszystko wykonczone, nie wszystko urzadzone tak, jakbym chciala, a juz mnie nosi ;-).
I siedze na tej fundzie i przegladam. I widze, ze jesli chodzi o miasto, to stac nas jedynie na szeregowiec (zakladajac, ze chcemy mieszkac w fajnej dzielnicy, a to jest glowny warunek), z ogrodkiem o rozmiarach chusteczki do nosa.
A na wsi (20 min. stad) znalazlam cos w cenie szeregowca z prawie dwoma hektarami ziemi:
Z widokiem na ....pola. no i siedze i mysle.
Ze przeciez nie mozna miec w zyciu wszystkiego.
Ach, to jeszcze dodam, ze zaczynam wrastac w ten kraj. Wypadaloby, w koncu to dekada.
2 comments:
To robimy tak: ty kupujesz te dwa hektary, a ja tam się rozbijam z namiotem. Byle dalej od "Hermana"!!
haha ;-)))) nie musisz namiotu brac, tak jest tuinhuis z kuchnia i wogle!
Post a Comment