Sunday 12 September 2010

Wspominki okoloslubne....

Ogladajac dzisiaj po raz kolejny zdjecia ze slubu i imprezy poslubnej (nie wiedziec czemu mam alergie na slowo 'wesele'), pomyslalam sobie, ze fajnie byloby przezyc to jeszcze raz, ale w roli goscia. Widze, ze umknelo mi 80% tego, co sie dzialo, interakcji miedzyludzkich, rozmow i innych sympatycznych scenek rodzajowych ;-).
Dobrze, ze mamy zdjecia!
I dobrze, ze szwagrostwo przekonalo tesciowa, zeby nie przystrajac imprezy za pomoca tradycyjnych choragiewek:

No bo przeciez naszej 'sali' nic nie brakowalo:


Ciesze sie, ze zrobilismy wszystko wedlug wlasnej modly, gustu i upodoban.

Poczawszy od lokalizacji (slub cywilny w kosciolku - tu zaskoczenie gosci polskich), poprzez czesc kulinarna (jedzenie na cieplo? - tu zdziwienie gosci holenderskich), az po muzyke - wlasna playlista z muzyka, ktora w wiekszosci nam sie podoba, ze wstawkami dla nieco starszych gosci zarowno polskich jak i holenderskich. Ale wstawki, przy ktorych nawet mlodziez moze sie bawic (no bo kogo nie porwie do tanca "Daj mi te noc" czy "Dancing Queen"?).

Jedyne, co bym zmienila, to przekazanie odpowiedzialnosci za pewne sprawy osobom drugim albo trzecim, poniewaz uwazam, ze malowanie paznokci o drugiej w nocy przed wlasnym slubem to lekka przesada. Oraz moze umowila sie z firma cateringowa na wczesniejsza godzine, gdyz napotkalismy ich w drodze z kosciola na impreze.
Do organizowania calej imprezy podeszlismy mega egoistycznie, tzn to nasz impreza, nasz dzien, nasze pieniadze i to nam przede wszystkim powinno sie podobac.
A tu, jak sie okazuje na zdjeciach, zabawe przednia mieli rowniez goscie ;-) i chyba sie podobalo, bo dostalismy wiele komplementow odnosnie zarowno ogolu, jak i szczegolow (wino, sukienka, lokalizacja, jedzenie, itd....)

No moze nie wszyscy, ale od Holendrow trudno wymagac, zeby spontanicznie zabawili sie na takiej imprezie.

Ta dygresja to w zwiazku z weselem, na ktorym bylismy w miniony piatek. Przypomniala mi, dlaczego nie trzymalismy sie holenderskich tradycji.

Sposob organizowania wesel i urodzin to dwie sprawy, do ktory nigdy sie nie przyzwyczaje i nigdy nie przejme jako wlasnych.

Przede wszystkim podzial gosci na dwie grupy - Ci, ktorzy biora udzial w czesci dziennej, tzn m.in uroczystym obiedzie oraz reszta, ktora zaproszona jest na impreze wieczorna, polegajaca na wiszeniu przy stolikach przy napojach, ktore podawane sa bez ograniczen - to akurat plus. Jedzenie to koreczki, ktore wedruja po sali srednio raz na pol godziny. o godz. 00.30, kiedy czlowiek ma wystarczajaco w czubie, aby zaczac rozkrecac sie na dechach, dj lub zespol oglasza koniec imprezy.

Ciekawie jednakowoz moze byc, kiedy wybieramy sie z grupa z pracy na slub kogos z biura, tak jak to mialo miejsce w piatek. Wtedy poznajemy kolegow i kolezanki z calkiem innej strony. I szczeka opada nam, kiedy widzimy biurowego marude o wadze ciezkiej wirujacego na dechach z filigranowa malzonka w stylu, ktorego nie powstydzilby sie sam Astaire.

Oraz biurowego niesmialka w dzikich plasach.

Szkoda tylko, ze szefostwo tez zdecydowalo sie przybyc na impreze, choc z drugiej strony w innym wypadku nie powstalby ten oto dialog w wykonaniu mojego spolecznie uposledzonego szefuncia z mym szanownym malzonkiem:

SZ: Nono, nie wiedzialem, ze Inkoguto tak dobrze tanczy, w biurze nigdy nie tanczy (hehe)

M: Moze to dlatego, ze nie dajesz jej powodow?

Kurtyna.

4 comments:

Anonymous said...

fajny wpis. Pozytyw na calego:)
Asic

Unknown said...

Pointa jak zwykle zajebista. Nic dodac, nic ujac.
Ale po co zapraszalas szefa marude w ogole??

Inkoguto said...

Asiu, naprawde? Myslalam, ze troche marudze ;-)

Malgorzato - uprasza sie o czytanie ze zrozumieniem, gdzie napisalam, ze zaprosilam szefa?
Nigdy w zyciu!

Anonymous said...

lubie takie marudzenie:)
az mi sie lza w oku urodzila
Asic