Wednesday 11 February 2009

Burn mdfckr czyli nowosci pracowe

Znowu o pracy, no bo nie wiem o czym mialoby byc. Wychodze ostatnio o 7.30, w domu jestem ok. 19tej. Wieczory to lezenie na kanapie, siedzenie w internecie, ogladanie seriali. Weekendy wiadomo - sprzatanie, zakupy, gotowanie, ani sie czlowiek nie obejrzy i robi sie znowu poniedzialek.
Ale wrocmy do meritum.
Rozne negatywne rzeczy moznaby wymienic na temat pracy i firmy, w ktorej pracuje. Naprawde cale mnostwo, wlasciwie ze swieca szukac pozytywow.
Ale od jakiegos czasu jestem zadowolona z teamu, a dokladnie z dwoch kolezanek. Nie powiem, na poczatku daly mi (a wlasciwie jedna z nich) niezle popalic (nie wiem co to mialo byc, jakas proba, survival, no niewazne).
A teraz okazuje sie, ze calkiem fajnie sie dogadujemy, nadajemy na podobnych falach i mamy podobne poczucie humoru. Bywa naprawde wesolo.
Dzisiaj na ten przyklad siedzielismy u szefa, bo zebral nas na spotkanie pt. 'Jak idzie implementacja i dlaczego jestesmy z nowym systemem daleko w lesnej gluszy.'
No i siedzimy, ja, C., M., szef i konsultant oddelegowany do nas z nowej firmy matki. I czekamy na chlopaka z magazynu. Doczekalismy sie, wchodzi opatulony caly i rzecze:
- It's freezing in the warehouse, they took off the roof...

a my na to chorkiem
- The roof the roof the roof is on fire
We don't need no water let the motherfucker burn...

;-)

Nie wiem co ten konsultant zareportuje na nasz temat do macierzy, bo nie dalej jak wczoraj mialysmy wojne na_co_popadnie. Zaczelo sie od spinacza, ktory rzucilam na biurko M., a potem polecialo juz co tam kto ma w szufladach...:)